Hej! Od razu przepraszam za strasznie długą nieobecność, ale
najpierw miałam sesję, dużo nauki, a potem... No po prostu jakoś tak wyszło, że
nie było ani weny ani chęci na pisanie kolejnego rozdziału. Ale teraz wena mnie
naszła, a więc zabieram się do pisania ;)
__________________________________________________________
- A tak w ogóle, to dokąd ty się wybierasz z tym bagażem? - Spytał
patrząc na mnie wzrokiem wyrażającym wielką troskę, co mnie bardzo zdziwiło.
Już miałam odpowiedzieć mu coś w stylu ,,A co cię to obchodzi" ale
wymiękłam, Nie potrafiłam już dłużej grać przy nim chamskiej twardzielki.
- Do internatu. - odpowiedziałam. - Nie chcę już dłużej mieszkać z
matką, mam jej po dziurki w nosie. Proszę, pomóż mi to zanieść, bo ja już nie
daję rady. Zaraz chyba odpadną mi obie ręce, takie to ciężkie. - Powiedziałam
jednocześnie udając zmęczoną, by zachęcić go do tego, aby mnie wyręczył.
-Okej, daj mi to i chodź za mną. Zaprowadzę cię do fajnego
internatu, który jest niedaleko szkoły a i nie mają tam wygórowanych cen.
Zabrał moją torbę i ruszył, a ja za nim. Całą drogę milczeliśmy,
ale w moim przekonaniu nie było to niezręczne milczenie. Idąc tak podziwiałam
okolicę i myślałam tak naprawdę o wszystkim. Rozglądałam się po otaczającym nas
parku. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Jak to możliwe, że przeszłam już pół
parku i nie zauważyłam jakie to piękne miejsce? No cóż, jak widać pewna osoba
swą obecnością przyćmiła blask tego miejsca. Zadziwiające było dla mnie to, że
w dużym mieście może znajdować się tak urocze miejsce. Zazwyczaj duże miasta
kojarzyły mi się z szarością i smutkiem, to miejsce natomiast w niczym mi nie
przypominało takiego miasta. Było tam pełno ciepłych, jesiennych barw, a wokół
panowała błoga cisza. Rozglądając się w poszukiwaniu oznak jesieni czułam jak
co jakiś czas Marcin spoglądał na mnie i o dziwo wcale mnie to nie krępowało..
Od czasu do czasu i ja odwzajemniałam spojrzenie. Nie zdążyłam go tak naprawdę w
ogóle poznać, miał w sobie to coś. Taki jakby magnes, który mnie do niego
przyciągał. Cholera! Co się ze mną dzieje? Machnęłam ręką koło głowy tak jakbym
odganiała natrętną muchę myśląc, że w ten sposób pozbędę się zarówno muchy jak
i głupich myśli.
- O czym tak intensywnie myślisz? – Spytał Marcin patrząc na mnie
z zainteresowaniem.
- Tak naprawdę to o wszystkim i o niczym. – odparłam.
-Hm… To interesujące. A powiedz mi jak wygląda to nic, o którym
myślisz?
Bez chwili wahania odpowiedziałam:
- To nic ma około 160 cm wzrostu, długie, brązowe włosy i
niebieskie oczy i właśnie idzie obok ciebie i mówi do ciebie. A tak poza tym,
to jeszcze podziwiam piękno tego miejsca.
Marcin rozejrzał się wokół siebie z zaniepokojeniem, jakby
spodziewał się, że nie mówię o sobie tylko o kimś innym.
- Zaraz, zaraz. Czy mi się wydaje, czy ty, śliczna dziewczyno,
właśnie nazwałaś siebie niczym?
A ja na to zaczęłam klaskać i odpowiedziałam:
- Brawo geniuszu!
W odpowiedzi Marcin obrzucił mnie spojrzeniem pt. ,,Are you
fucking kidding me?” a ja wybuchnęłam śmiechem na widok jego miny. Obraził się
na mnie chyba, bo potem szliśmy już w milczeniu. Kiedy wyszliśmy już z tego
parku po raz kolejny jako punkt moich zainteresowań obrałam Marcina. Przyjrzałam
mu się dokładniej i stwierdziłam, że jest całkiem przystojny. Generalnie twarz
miał bardzo chłopięcą, ale krótko ścięte włosy i kilkudniowy zarost dodawały mu
męskości. Do tego to umięśnione ciało. Boże! Co ja znowu wygaduję? Dotknęłam
czoła by sprawdzić czy przypadkiem tym razem nie mam gorączki. Ku mojemu moje
czoło było chłodne. O nie, tylko nie to! Ta choroba, to chyba nie zwykła grypa,
tylko – o zgrozo! – zauroczenie. Z zamyślenia wyrwał mnie straszny dźwięk. A
był to pisk opon rozpędzonego samochodu. I wtedy się całkowicie ocknęłam. Zorientowałam się, że własnie weszliśmy na przejście dla pieszych, a z naszej lewej strony nadjeżdżało auto, z bardzo dużą prędkością na liczniku. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, gdy poczułam silne pchniecie na drugą stronę ulicy, a potem ogłuszający huk. Wylądowałam na chodniku i na początku nie rozumiałam co się dzieje, byłam w totalnym szoku. Kiedy już doszłam do siebie, wiedziałam co jest grane, najzwyczajniej w świecie bałam się podnieść, bo przeczuwałam, co mogę zobaczyć gdy wstanę i się odwrócę. Niestety prędzej czy później musiałam wstać, by jakiś inny samochód nie zrobił ze mnie miazgi. Wstałam, otrzepałam się i szybko obejrzałam swoje ciało. Mnie na szczęście nic się nie stało, poza kilkoma zadrapaniami. Ale to co zobaczyłam odwracając się, przeraziło mnie. Najpierw zobaczyłam stojącego na drodze, mocno wgniecionego volkswagena golfa, a przed nim, jakieś 2 metry dalej leżał Marcin. Wyglądał strasznie. Miał twarz całą we krwi, od zapewne złamanego nosa, pełno zadrapań i co najważniejsze - nogę z otwartym złamaniem. Myślałam, że zwymiotuję, bo tyle tam było krwi. Jeszcze na dodatek spostrzegłam, że i mi z czoła leci krew. Musiałam uderzyć czołem o krawężnik. Kierowca tego auta najwyraźniej zwiał na piechotę, gdyż nie było go nigdzie widać. Na ulicy zrobił się korek i zebrała się grupka gapiów. Któryś z gapiów uprzedził mnie i zadzwonił po pogotowie. Kilku z nich wypytywało mnie, czy dobrze się czuję, a kilku innych udzielało pierwszej pomocy Marcinowi. Widząc jego ciało pozbawione jakiegokolwiek życia, ruchu, czegokolwiek, załamałam się. Usiadłam na krawężniku i zaczęłam płakać jak male dziecko. Nagle poczułam czyjaś dłoń na swoim ramieniu. Obejrzałam się, by zobaczyć kto to do mnie podszedł. Ku mojemu zdziwieniu, był to ktoś, kogo kompletnie się nie spodziewałam.
CDN ;)