sobota, 17 sierpnia 2013

6.

Po tych jakże przerażających wiadomościach powiedziano mi, bym wróciła do domu i trochę wypoczęła. Problem w tym, że nie miałam dokąd wracać. Na szczęście zabrałam swoja torbę z miejsca wypadku. Nie ukrywam, że też była nieźle zmasakrowana, ale miałam nadzieję, że wszystko tam nadawało się jeszcze do użytku. Wyszłam ze szpitala i ruszyłam w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Tam na miejscu podeszłam do pewnej starszej pani i zagadałam do niej:
- Przepraszam, czy wie pani może jakim autobusem można tutaj zajechać do jakiegoś najbliższego internatu?
- Wsiądzie pani w 72, a wysiąść musi pani na 5 przystanku, na ulicy Słonecznej. Jak pani wyjdzie z autobusu, to niech pani idzie w lewo, a tam kawałek dalej jest Liceum, a zaraz za nim internat. Tylko niech się panienka spieszy, bo już późna godzina.
No fakt, nawet nie zorientowałam się, że jest już prawie 20. Tak wiele się wydarzyło, że nawet nie czułam jak szybko zleciało te kilka godzin. Spojrzałam na rozkład jazdy, z którego dowiedziałam się, że mój autobus przyjedzie za 10 minut. Usiadłam więc na ławce i usiłowałam się uspokoić. Serce waliło mi jak oszalałe, mimo, że najprawdopodobniej to co najgorsze tego dnia mam już za sobą. Pewnie normalni ludzie w takim momencie zaczęli by myśleć ,,co to teraz będzie”, ale ja już zwyczajnie nie miałam na to siły. Mimo iż serce mi biło strasznie mocno, to czułam się zmęczona. I pewnie chciałabym wypocząć, wyspać się, ale znając moją zrytą głowę, to po tak ciężkim dniu będę w nocy budziła się z 10 razy Więc nie mam co nawet marzyć o wypoczęciu. Po chwili przyjechał autobus, na który czekałam. Weszłam w ostatnie drzwi autobusu i usiadłam na samym końcu. Wzrok miałam dobry, więc ze spokojem mogłam odczytać nazwy przystanków na ekranie wyświetlacza. Siedziałam przy szybie, więc mogłam przez te parę minut obserwować codzienne, nocne życie Warszawy. I o dziwo dziś było ono dość ubogie. Niewielu ludzi kręciło się po ulicach, a i przy klubach nocnych nie było tłumów. Widocznie ludzie dziś nie mają czasu na takie bzdety. W końcu jutro każdego czekał kolejny, ciężki dzień roboczy. Przestałam więc zwracać uwagę na pojedynczo kręcących się po mieście ludzi, a bardziej skupiłam się na uroku miasta. Nie ukrywam, że mimo swojej ,,nowości” Warszawa o zmroku miała w sobie pewien urok. Główne ulice były ładnie oświetlone, mało było naprawdę ciemnych zakamarków. Każdy budynek, mimo że nie wiekowy, zdawał się być budowlaną poezją. Część z nich przypominała budynki sprzed wielu, wielu lat, kiedy to bardzo dbano o szczegóły na zewnątrz kamienic i domów. Oczywiście zdarzały się także jakieś ciemniejsze, zapomniane i poniekąd straszne uliczki, wypełnione zniszczonymi i zaniedbanymi kamienicami, w których kręciło się całe mnóstwo podejrzanych typów. Chyba każde miasto ma takie zakątki. Jednak ja nie zamierzałam się tam zapuszczać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety z głośnika mówiącej ,,Linia 72. Przystanek Słoneczna/Fredry”. Tak, to na tym przystanku miałam wysiąść. Szybko zebrałam swoje manatki i pędem wybiegłam z autobusu, by czasem nie zamknięto mi drzwi przed nosem. Kiedy wysiadłam poszłam tak, jak mówiła mi pani spotkana na przystanku: po wyjściu z autobusu w lewo. Na szczęście zaraz potem, gdy obróciłam się w tym właśnie kierunku zobaczyłam Duży, kilkupiętrowy, nowoczesny budynek. Od razu pomyślałam, że to jest ta szkoła. A wiec ruszyłam w tamta stronę. Szłam dość szybko, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się w internacie. Miałam nadzieję, ze znajdzie się tam dla mnie jakieś łóżko. Stanęłam przed owym nowym budynkiem i przeczytałam z wiszącej na nim tabliczki ,,Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Batorego w Warszawie”.
- Wooow. To jest to sławetne liceum? – pomyślałam. Przez chwilę przebiegło mi przez myśl, żeby się przenieść tutaj, ale zaraz potem wybiłam to sobie z głowy. – Przecież ja nie mam szansy, żeby się tutaj dostać… Mogę tylko o tym pomarzyć.
No nic, ruszyłam dalej. I tak jak tamta pani mówiła, zaraz za szkołą znajdował się kolejny, równie nowoczesny budynek. A na nim widniała czerwona tabliczka z napisem ,,Internat”. Westchnęłam, po czym podeszłam do drzwi, złapałam niepewnie za klamkę i weszłam do holu. Tam od razu po wejściu usłyszałam głos jakiejś pani
- Czas na odwiedziny trwał do 20. Przykro mi, już nie może pani wejść. – oznajmiła mi owa kobieta. Najprawdopodobniej była portierką i recepcjonistką w jednym. Była średniego wzrostu i dość krępej postury. Miała około 50 lat. Miała ciemnoszare włosy i o ile się nie mylę, brązowe oczy. Wyglądała na stanowczą, ale mimo wszystko miłą osobę.
- Ja nie w odwiedziny. – odparłam. – Przyszłam zapytać, czy nie macie czasem jakiegoś wolnego miejsca? Nie mam się dokąd podziać.
- Masz szczęście złotko. – odparła owa pani. – Akurat dziś zwolniło się jedno miejsce w pokoju 2-osobowym, bo dziewczyna zrezygnowała. Chcesz zobaczyć miejsce?
- Oczywiście! – powiedziałam z entuzjazmem, mimo mojego zmęczenia.
 Portierka weszła w pierwszy korytarz po lewo, a ja pomaszerowałam za nią. Cały budynek od wewnątrz był chyba świeżo wyremontowany, bo śmierdziało jeszcze farbą. Droga do mojego pokoju prowadziła po schodach, które ciągnęły się w nieskończoność. Na szczęście po tym jak minęliśmy ze dwa piętra, owa pani skręciła w korytarz. Powędrowała do ostatniego pokoju po prawej stronie, a ja za nią. Kobieta zapukała a ja czekałam w zdenerwowaniu. W końcu drzwi się uchyliły.
- Dobry wieczór, czy możemy wejść? – spytała portierka.
- Tak. – odpowiedział śmiało żeński głos i drzwi otworzyły się szerzej. Weszłam do pokoju. Nie był on zbyt wielki. Starczyło miejsca raptem na 2 łóżka, jedną szafę z ubraniami, jedną półkę na książki i 2 stoliczki nocne. Ściany były koloru błękitnego, a podłogę pokrywały stare panele. Na środku pokoju leżał mały, biały i puszysty dywanik. Widać było, że osoba mieszkająca tutaj dba o porządek i ładny wygląd tego pomieszczenia. Na ścianach znajdowało się kilka obrazków, na szafie stały kwiaty, a przy oknie wisiały białe firanki takimi pomarańczowymi kwiatkami. Każde łóżko miało pościele pod kolor pokoju. Nawet wazon do kwiatów stojących na stoliczku był dobrany pod kolor kwiatków na firance. Wszystko było tutaj idealnie dopasowane. I podobało mi się to. Była to miła odmiana po bałaganie jaki panował w moim dawnym domu. Tu zaś było tak czysto, że aż pachniało. Zaciekawiona rozglądałam się po pokoju i oglądałam wszystko po kolei. Podeszłam nawet do okna i spojrzałam za nie. Widok był oszałamiający. Po drugiej stronie mało ruchliwej dziś ulicy znajdował się mały, ale piękny park. Chyba w tym mieście mam szczęście do spotykania pięknych miejsc tego typu.  Niestety nie miałam okazji przyjrzeć mu się dokładnie, gdyż było ciemno. Ale miałam zamiar to nadrobić.
- I jak ci się tutaj podoba? Chcesz tutaj zostać? – spytała pani portierka.
- Podoba mi się tutaj i chyba skorzystam z okazji. A ile kosztuje wynajęcie tego pokoju na miesiąc?
- 100 złotych na miesiąc. W tym są już wliczone wszystkie rachunki i 2 posiłki dziennie – śniadanie i obiad.
- To nie tak źle. – odpowiedziałam. – To w takim bądź razie zostaję tutaj i od razu zapłacę za pierwszy miesiąc.
Położyłam swoja torbę na miejsce, otworzyłam ją i zaczęłam poszukiwać portfela. Szukałam długo i intensywnie. Powoli zaczynałam się denerwować, ze go zgubiłam, ale na szczęście po jakimś czasie zguba się znalazła. Zapłaciłam od razu 50 zł.
- Proszę. – rzekłam.
- Dziękuję i mam nadzieję, że dobrze będzie się tobie tutaj mieszkało. – powiedziała pani, po czym pożegnała się i wyszła. Przez chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić, za co pierwsze się zabrać. Wtedy zorientowałam się, że tak naprawdę nie wiem jeszcze nic o mojej współlokatorce.
- Mam nadzieję, że nie zasmucił ciebie fakt, że będziesz miała współlokatorkę. – powiedziałam do nowo poznanej koleżanki. – A tak w ogóle, to jestem Julita.
- Ewelina, miło mi. Nie no coś ty, nawet cieszę się z tego, że ktoś tu ze mną będzie. Po tym jak kilka dni spędziłam tutaj w zupełnie sama mam serdecznie dosyć samotności. – nawijała tak szybko, ze ledwie ją zrozumiałam. Widać było, ze cieszy się z mojej obecności. Poczułam wtedy ulgę. Widać było, że ciężko usiedzieć jej w miejscu.
- Poczekaj, zrobię ci w szafie miejsce na ubrania. Może być ciężko, bo ja sama mam ich tutaj całe mnóstwo. No ale cóż, jakoś musimy się zmieścić. A tak w ogóle, to jak ci się podoba pokój? Sama tutaj wszystko robiłam – malowałam, meblowałam, ozdabiałam. Och, kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale chyba efekt jest całkiem niezły no nie? Moja mamusia jak tutaj mnie odwiedza czasem, to nigdy nie może wyjść z podziwu jak mi się to udało. W końcu zawsze taka niezdarna byłam. Aż dziw, że tutaj mi wszystko tak ładnie wyszło. A ty co tak nic nie mówisz?
- Ehm, no wiesz, tak jakby nie miałam kiedy się wypowiedzieć, bo to ty cały czas mówisz. – odpowiedziałam uśmiechając się pod nosem. Zakręcona z niej dziewczyna. Nawijała jak katarynka, a jednocześnie robiła milion rzeczy. Najpierw wyciągała połowę swoich ciuchów i przekładała do jakiegoś kartonu. Potem upychała resztę co została w szafie. Chwilę później wycierała kurze z tych półek co zostawiła dla mnie. A wszystko to robiła w takim tempie, że nie wiedziałam gdzie się patrzeć. Wicher dziewczyna.
- A no tak, bo ja to taka gaduła jestem, wybacz. I do tego cieszę się, ze poznałam kogoś nowego. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, bo zawsze to prowadzi do jakichś zmian w życiu.
- Być może. A teraz pozwól, że się rozpakuję.
- Pomogę ci! – odparła uradowana, że znowu może coś robić, a nie siedzieć w miejscu. I tak na przemian chodziłyśmy między szafa a moją walizką. Nie minęły 2 minuty, a ja już byłam rozpakowana.
- Oj coś mało masz tych ciuszków, kochanieńka. Trzeba będzie się wybrać na zakupy z tobą, bo widzę, że zaniedbujesz swoja garderobę.
- Dobrze, dobrze, ale to jutro, bo dziś jestem padnięta. A teraz wybacz, ale idę się myć, a potem spać. No bo w końcu jutro kolejny dzień szkoły. – powiedziałam szybko, co by mi nie przerwała.
- Oj dobrze, pozwalam. Idź już.
- Powiedz mi tylko, gdzie tutaj jest jakaś łazienka?
- Centralnie naprzeciwko naszego pokoju.
- Ah, no tak. – odpowiedziałam po czym zabrałam ręcznik, piżamę i kosmetyczkę i wyszłam z pokoju. Uff, jak dobrze chwile odpocząć od gadania, oszaleć idzie. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu oczywiście. Po wejściu do łazienki rozebrałam się szybko, ciuchy zostawiłam na kaloryferze, a sama weszłam do jednej z kabin prysznicowych. Gorący prysznic. Tego mi było trzeba po taki ciężkim dniu. Stałam tak chwile nic nie robiąc, a kolejne krople wody spływały mi po ciele. Dopiero gdy chwilę odetchnęłam, zaczęłam się myć. Po umyciu wytarłam się będąc jeszcze w kabinie a potem zawinęłam się w ręcznik i z niej wyszłam. Podeszłam do lustra. Spostrzegłam, ze nie wyglądam najlepiej. Byłam blada, twarz miałam zmęczoną, a pod oczami zaczynały się robić worki. No tak, potrzebny mi jest odpoczynek, ale to od zaraz! Rozczesałam szybko włosy a potem umyłam zęby i szybko przebrałam się w piżamę. Chwilę potem znajdowałam się już z powrotem w pokoju. Zaraz po mnie do łazienki poszła Ewelina. Ach, zapomniałam wam jej opisać. Była tak samo jak ja niewielkich rozmiarów. Miała czarne włosy do ramion i niewielkie, ale ładne, czekoladowego koloru oczy. No i jak już sami wiecie, rozbrykana z niej dziewczyna, wszędzie jej pełno. Pewnie jeszcze nie pokazała mi szczytu swoich umiejętności, więc trochę się boję. No nic, pora iść spać. Położyłam się na łóżku, otuliłam kołdrą i nie minęła chwila, gdy wpadłam w objęcia Morfeusza. Niestety sen nie był zbyt piękny. Śniło mi się dokładnie to co działo się w Bułgarii na kolonii. Pojechałam tam z koleżanką Agatą. Było nam całkiem fajnie, dopóki na horyzoncie nie pojawił się Konrad. Od razu mi się spodobał. Był taki strasznie pociągający. Zaczęłam go delikatnie podrywać. I chyba nawet zakochałam się w nim. Na jego widok czułam motylki w brzuchu, a świat wydawał się być wtedy piękniejszy. Wydawało mi się, ze on czuje to samo. No właśnie, wydawało. Po kilku dniach pobytu w Sunny Beach (tak nazywał się kurort, w którym przebywaliśmy) w polu widzenia pojawiła się jakaś piękna Rosjanka. Miała długie blond włosy, niebieskie oczy. Była szczupła i wysoka. Krótko mówiąc – ideał kobiecego piękna według wielu mężczyzn. I wtedy cały mój świat prysnął niczym bańka mydlana. Konrad kompletnie przestał zwracać na mnie uwagę, zajmował się tylko tą Sashą czy jak jej tam. On koło niej skakał, a ja czułam się wtedy jak kompletna idiotka.
---------------------------------------------------
Hej wam! Dziękuje za całe 6 komentów pod poprzednia notką ;) starałam się wziąć wasze uwagi do serca, a jaki jest efekt, to się sami przekonaliście ;) Następna notka pojawi się dopiero za jakiś tydzień, ponieważ jutro wyjeżdżam i nie wiem dokładnie kiedy wrócę ;)

sobota, 10 sierpnia 2013

5

Gdy się odwróciłam zobaczyłam całkiem obcego mi chłopaka, a przynajmniej taki mi się na początku wydawał. Lecz gdy lepiej się mu przyjrzałam wydawał mi się skądś znany. Był wysoki, miał ciemne blond i lekko potargane włosy. Ubrany był w ciemne jeansy, białą koszulkę i skórzaną kurtkę, a na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. A tak na marginesie – jaki czubek nosi okulary przeciwsłoneczne jesienią?!
- Nic ci nie jest? – spytał mnie owy chłopak.
- Yyyyy….. Nic, nic. – odpowiedziałam lekko zakłopotana i zdezorientowana. – Kim ty jesteś?
- To ty mnie nie pamiętasz? – spytał mnie jakby nie dosłyszał mojego pytania.
- To chyba logiczne, ze ciebie nie pamiętam, skoro cię pytam kim jesteś, no nie? – spytałam z ironią w głosie, po czym spojrzałam na niego i ujrzałam zawstydzenie na jego twarzy.
- Jestem Konrad, poznaliśmy się kilka lat temu na kolonii w Bułgarii.
I w tym momencie oczy mi się otworzyły, a w głowie zaświeciła przysłowiowa żarówka. No tak, jak ja mogłam o nim zapomnieć?! A raczej jak mi się to udało? Tyle czasu nie mogłam go sobie wybić z głowy, a jak już sobie wybiłam, to on znowu się zjawia z buciorami w moim życiu. Dlaczego tak bardzo chciałam o nim zapomnieć, pewnie by wszyscy chcieli wiedzieć. Otóż dlatego, że kiedyś bardzo się w nim zakochałam, a on jak gdyby nigdy nic zaczął chodzić z inną panną. To tak bardzo zabolało, że nie chciałam go już później znać. A tu masz ci los. Szkoda tylko, ze wybrał sobie tak marny moment na ponowne pojawienie się w moim życiorysie. Jakby mi mało problemów było.
- Och, no tak, już sobie przypomniałam. Aleeee… Skąd ty tu się wziąłeś?
- To chyba raczej ja powinienem o to zapytać. Całe życie mieszkam w Warszawie, za to ty deklarowałaś się, że mieszkasz gdzieś indziej. A tu nagle bęc. Idę sobie ulicą, widzę wypadek i jakąś siedzącą na chodniku dziewczynę. Nie wiem czemu, ale od razu cię poznałem.
- Jak miło. Szkoda tylko, że wybrałeś sobie tak beznadziejny moment. – Odpowiedziałam z lekką złością, ze w ogóle się pojawił, po czym wstałam i podeszłam do ratownika, który właśnie przed chwilą wraz z kolegami włożył Marcina na noszach do karetki.
- Przepraszam, czy mogłabym jechać z wami do szpitala? Jestem jego koleżanką, a niestety nie znam nikogo z jego rodziny kogo mogłabym powiadomić.
- Oczywiście. Przyda mu się po wybudzeniu ktoś bliski. Z tym, że muszę panią ostrzec – on za szybko się raczej nie obudzi. Ale dokładniej to wykażą badania w szpitalu. Chodźmy już, bo im szybciej dotrzemy na miejsce tym lepiej. – powiedział mi ratownik przy czym otworzył mi tylne drzwi i kazał usiąść. Przez tylną szybę zobaczyłam jeszcze tylko Konrada machającego do mnie ręką na pożegnanie. Chciałam mu pokazać fuck you, ale się powstrzymałam. Przez chwilę przyłapałam siebie na myśleniu o nich obu na raz – o Marcinie i Konradzie. Nie chciałabym musieć wybierać między jednym a drugim. A jak się tak przydarzy, to kogo wybiorę? Sama nie wiem... Nagle usłyszałam kolejny już dzisiejszego dnia straszny dźwięk. Odwróciłam się przodem do kabiny i machinalnie spojrzałam na respirator. Widniała na nim długa zielona i prosta kreska. Chyba każdy człowiek wie co to oznacza. Ratownicy od razu rzucili się do reanimacji Marcina, a ja przerażona usunęłam się na bok by im nie przeszkadzać. I mimo szczerej chęci by się nie rozpłakać, po raz kolejny poleciały mi łzy po policzkach. W głębi duszy modliłam się, by udało im się odratować Marcina. Przez te kilkadziesiąt minut, które się znaliśmy zdążyłam uznać go jako osobę mi bliską. Nie wiem czemu, tak po prostu. Nie chciałam stracić kolejnej osoby, która jest, albo zaczęła być dla mnie ważna. Wystarczyło mi to, że z tego świata zniknął mój ojciec i brat. Cały czas mimo łez spływających po policzkach bacznie przyglądałam się czynnościom jakie podejmowali ratownicy. Chyba ze trzy razy musieli użyć defibrylatora, by przywrócić prawidłowe bicie serca. Po chwili słuchać już było regularne pikanie a linia na ekranie respiratora zaczęła coraz mocniej drgać. Odetchnęłam z ulgą. Chwilę później znaleźliśmy się na parkingu przed szpitalem. Przed budynek od razu wybiegło dwoje lekarzy i wraz z ratownikami pędem zawieźli Marcina na ostry dyżur, a mnie kazali posiedzieć w poczekalni. Czekałam tam kilka ładnych godzin zanim ktoś do mnie podszedł i raczył mi wyjaśnić co się dzieje z Marcinem. Był to lekarz, około 40 lat, wysoki z ciemnymi lekko siwiejącymi włosami. Pędem do niego podeszłam.
- Panie doktorze, ja jestem przyjaciółką tego chłopaka, którego jakiś czas temu przywieziono z wypadku.
- Skoro jest pani tylko przyjaciółką, to pani wybaczy, ale nie mogę udzielić żadnych informacji. Czy jest tutaj ktoś z jego rodziny?
-Chyba nie. Z reszta nie wiem. Nie znam jego rodziny i nie wiedziałam kogo powiadomić. Ja też uczestniczyłam w tym wypadku, więc wydaje mi się, ze mam prawo wiedzieć co z nim. – powiedziałam lekko podenerwowana, tym, że tak mnie potraktował.
- Pani też z wypadku? To proszę ze mną, panią też musimy przebadać. Proszę za mną.
Lekko zdziwiona pomaszerowałam za doktorkiem. Najpierw zabrano mnie na prześwietlenie. Musiałam chwile poczekać na wyniki. Przez ten cały stres nawet nie poczułam kłucia i bólu w klatce piersiowej, dopiero poczułam je po otrzymaniu wyników. Okazało się, że mam złamane dwa żebra. Na szczęście nie uszkodziły mi one płuc ani innych organów. Założono mi tylko opaskę uciskającą i zabrano na dalsze badania. Na szczęście nic więcej u mnie nie wykryto. Wyszłam z Sali i od razu wpadłam na tego samego lekarza, który wcześniej do mnie przyszedł.
- Może mi teraz pan udzielić jakiś informacji? Bo strasznie się boję o Marcina. Wyjdzie z tego?
- Wyjść wyjdzie, ale nie wiadomo jak długo trzeba będzie na to czekać.
- Jak to? Co mu jest?
- Ma złamaną miednicę, pękniętą czaszkę no i połamane obie nogi. Z urazów wewnętrznych to wiemy jak na razie tylko tyle, że ma dość mocny wstrząs mózgu.

Po tym co usłyszałam zaczęłam żałować, że w ogóle zapytałam.


_________________________________
Dziś rozdział ciut dłuższy chyba niż ostatnio. Mam nadzieję, że się spodoba ;) Enjoy! ;D 
Jeśli przeczytasz, proszę - pozostaw po sobie komentarz ;)