sobota, 17 sierpnia 2013

6.

Po tych jakże przerażających wiadomościach powiedziano mi, bym wróciła do domu i trochę wypoczęła. Problem w tym, że nie miałam dokąd wracać. Na szczęście zabrałam swoja torbę z miejsca wypadku. Nie ukrywam, że też była nieźle zmasakrowana, ale miałam nadzieję, że wszystko tam nadawało się jeszcze do użytku. Wyszłam ze szpitala i ruszyłam w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Tam na miejscu podeszłam do pewnej starszej pani i zagadałam do niej:
- Przepraszam, czy wie pani może jakim autobusem można tutaj zajechać do jakiegoś najbliższego internatu?
- Wsiądzie pani w 72, a wysiąść musi pani na 5 przystanku, na ulicy Słonecznej. Jak pani wyjdzie z autobusu, to niech pani idzie w lewo, a tam kawałek dalej jest Liceum, a zaraz za nim internat. Tylko niech się panienka spieszy, bo już późna godzina.
No fakt, nawet nie zorientowałam się, że jest już prawie 20. Tak wiele się wydarzyło, że nawet nie czułam jak szybko zleciało te kilka godzin. Spojrzałam na rozkład jazdy, z którego dowiedziałam się, że mój autobus przyjedzie za 10 minut. Usiadłam więc na ławce i usiłowałam się uspokoić. Serce waliło mi jak oszalałe, mimo, że najprawdopodobniej to co najgorsze tego dnia mam już za sobą. Pewnie normalni ludzie w takim momencie zaczęli by myśleć ,,co to teraz będzie”, ale ja już zwyczajnie nie miałam na to siły. Mimo iż serce mi biło strasznie mocno, to czułam się zmęczona. I pewnie chciałabym wypocząć, wyspać się, ale znając moją zrytą głowę, to po tak ciężkim dniu będę w nocy budziła się z 10 razy Więc nie mam co nawet marzyć o wypoczęciu. Po chwili przyjechał autobus, na który czekałam. Weszłam w ostatnie drzwi autobusu i usiadłam na samym końcu. Wzrok miałam dobry, więc ze spokojem mogłam odczytać nazwy przystanków na ekranie wyświetlacza. Siedziałam przy szybie, więc mogłam przez te parę minut obserwować codzienne, nocne życie Warszawy. I o dziwo dziś było ono dość ubogie. Niewielu ludzi kręciło się po ulicach, a i przy klubach nocnych nie było tłumów. Widocznie ludzie dziś nie mają czasu na takie bzdety. W końcu jutro każdego czekał kolejny, ciężki dzień roboczy. Przestałam więc zwracać uwagę na pojedynczo kręcących się po mieście ludzi, a bardziej skupiłam się na uroku miasta. Nie ukrywam, że mimo swojej ,,nowości” Warszawa o zmroku miała w sobie pewien urok. Główne ulice były ładnie oświetlone, mało było naprawdę ciemnych zakamarków. Każdy budynek, mimo że nie wiekowy, zdawał się być budowlaną poezją. Część z nich przypominała budynki sprzed wielu, wielu lat, kiedy to bardzo dbano o szczegóły na zewnątrz kamienic i domów. Oczywiście zdarzały się także jakieś ciemniejsze, zapomniane i poniekąd straszne uliczki, wypełnione zniszczonymi i zaniedbanymi kamienicami, w których kręciło się całe mnóstwo podejrzanych typów. Chyba każde miasto ma takie zakątki. Jednak ja nie zamierzałam się tam zapuszczać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety z głośnika mówiącej ,,Linia 72. Przystanek Słoneczna/Fredry”. Tak, to na tym przystanku miałam wysiąść. Szybko zebrałam swoje manatki i pędem wybiegłam z autobusu, by czasem nie zamknięto mi drzwi przed nosem. Kiedy wysiadłam poszłam tak, jak mówiła mi pani spotkana na przystanku: po wyjściu z autobusu w lewo. Na szczęście zaraz potem, gdy obróciłam się w tym właśnie kierunku zobaczyłam Duży, kilkupiętrowy, nowoczesny budynek. Od razu pomyślałam, że to jest ta szkoła. A wiec ruszyłam w tamta stronę. Szłam dość szybko, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się w internacie. Miałam nadzieję, ze znajdzie się tam dla mnie jakieś łóżko. Stanęłam przed owym nowym budynkiem i przeczytałam z wiszącej na nim tabliczki ,,Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Batorego w Warszawie”.
- Wooow. To jest to sławetne liceum? – pomyślałam. Przez chwilę przebiegło mi przez myśl, żeby się przenieść tutaj, ale zaraz potem wybiłam to sobie z głowy. – Przecież ja nie mam szansy, żeby się tutaj dostać… Mogę tylko o tym pomarzyć.
No nic, ruszyłam dalej. I tak jak tamta pani mówiła, zaraz za szkołą znajdował się kolejny, równie nowoczesny budynek. A na nim widniała czerwona tabliczka z napisem ,,Internat”. Westchnęłam, po czym podeszłam do drzwi, złapałam niepewnie za klamkę i weszłam do holu. Tam od razu po wejściu usłyszałam głos jakiejś pani
- Czas na odwiedziny trwał do 20. Przykro mi, już nie może pani wejść. – oznajmiła mi owa kobieta. Najprawdopodobniej była portierką i recepcjonistką w jednym. Była średniego wzrostu i dość krępej postury. Miała około 50 lat. Miała ciemnoszare włosy i o ile się nie mylę, brązowe oczy. Wyglądała na stanowczą, ale mimo wszystko miłą osobę.
- Ja nie w odwiedziny. – odparłam. – Przyszłam zapytać, czy nie macie czasem jakiegoś wolnego miejsca? Nie mam się dokąd podziać.
- Masz szczęście złotko. – odparła owa pani. – Akurat dziś zwolniło się jedno miejsce w pokoju 2-osobowym, bo dziewczyna zrezygnowała. Chcesz zobaczyć miejsce?
- Oczywiście! – powiedziałam z entuzjazmem, mimo mojego zmęczenia.
 Portierka weszła w pierwszy korytarz po lewo, a ja pomaszerowałam za nią. Cały budynek od wewnątrz był chyba świeżo wyremontowany, bo śmierdziało jeszcze farbą. Droga do mojego pokoju prowadziła po schodach, które ciągnęły się w nieskończoność. Na szczęście po tym jak minęliśmy ze dwa piętra, owa pani skręciła w korytarz. Powędrowała do ostatniego pokoju po prawej stronie, a ja za nią. Kobieta zapukała a ja czekałam w zdenerwowaniu. W końcu drzwi się uchyliły.
- Dobry wieczór, czy możemy wejść? – spytała portierka.
- Tak. – odpowiedział śmiało żeński głos i drzwi otworzyły się szerzej. Weszłam do pokoju. Nie był on zbyt wielki. Starczyło miejsca raptem na 2 łóżka, jedną szafę z ubraniami, jedną półkę na książki i 2 stoliczki nocne. Ściany były koloru błękitnego, a podłogę pokrywały stare panele. Na środku pokoju leżał mały, biały i puszysty dywanik. Widać było, że osoba mieszkająca tutaj dba o porządek i ładny wygląd tego pomieszczenia. Na ścianach znajdowało się kilka obrazków, na szafie stały kwiaty, a przy oknie wisiały białe firanki takimi pomarańczowymi kwiatkami. Każde łóżko miało pościele pod kolor pokoju. Nawet wazon do kwiatów stojących na stoliczku był dobrany pod kolor kwiatków na firance. Wszystko było tutaj idealnie dopasowane. I podobało mi się to. Była to miła odmiana po bałaganie jaki panował w moim dawnym domu. Tu zaś było tak czysto, że aż pachniało. Zaciekawiona rozglądałam się po pokoju i oglądałam wszystko po kolei. Podeszłam nawet do okna i spojrzałam za nie. Widok był oszałamiający. Po drugiej stronie mało ruchliwej dziś ulicy znajdował się mały, ale piękny park. Chyba w tym mieście mam szczęście do spotykania pięknych miejsc tego typu.  Niestety nie miałam okazji przyjrzeć mu się dokładnie, gdyż było ciemno. Ale miałam zamiar to nadrobić.
- I jak ci się tutaj podoba? Chcesz tutaj zostać? – spytała pani portierka.
- Podoba mi się tutaj i chyba skorzystam z okazji. A ile kosztuje wynajęcie tego pokoju na miesiąc?
- 100 złotych na miesiąc. W tym są już wliczone wszystkie rachunki i 2 posiłki dziennie – śniadanie i obiad.
- To nie tak źle. – odpowiedziałam. – To w takim bądź razie zostaję tutaj i od razu zapłacę za pierwszy miesiąc.
Położyłam swoja torbę na miejsce, otworzyłam ją i zaczęłam poszukiwać portfela. Szukałam długo i intensywnie. Powoli zaczynałam się denerwować, ze go zgubiłam, ale na szczęście po jakimś czasie zguba się znalazła. Zapłaciłam od razu 50 zł.
- Proszę. – rzekłam.
- Dziękuję i mam nadzieję, że dobrze będzie się tobie tutaj mieszkało. – powiedziała pani, po czym pożegnała się i wyszła. Przez chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić, za co pierwsze się zabrać. Wtedy zorientowałam się, że tak naprawdę nie wiem jeszcze nic o mojej współlokatorce.
- Mam nadzieję, że nie zasmucił ciebie fakt, że będziesz miała współlokatorkę. – powiedziałam do nowo poznanej koleżanki. – A tak w ogóle, to jestem Julita.
- Ewelina, miło mi. Nie no coś ty, nawet cieszę się z tego, że ktoś tu ze mną będzie. Po tym jak kilka dni spędziłam tutaj w zupełnie sama mam serdecznie dosyć samotności. – nawijała tak szybko, ze ledwie ją zrozumiałam. Widać było, ze cieszy się z mojej obecności. Poczułam wtedy ulgę. Widać było, że ciężko usiedzieć jej w miejscu.
- Poczekaj, zrobię ci w szafie miejsce na ubrania. Może być ciężko, bo ja sama mam ich tutaj całe mnóstwo. No ale cóż, jakoś musimy się zmieścić. A tak w ogóle, to jak ci się podoba pokój? Sama tutaj wszystko robiłam – malowałam, meblowałam, ozdabiałam. Och, kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale chyba efekt jest całkiem niezły no nie? Moja mamusia jak tutaj mnie odwiedza czasem, to nigdy nie może wyjść z podziwu jak mi się to udało. W końcu zawsze taka niezdarna byłam. Aż dziw, że tutaj mi wszystko tak ładnie wyszło. A ty co tak nic nie mówisz?
- Ehm, no wiesz, tak jakby nie miałam kiedy się wypowiedzieć, bo to ty cały czas mówisz. – odpowiedziałam uśmiechając się pod nosem. Zakręcona z niej dziewczyna. Nawijała jak katarynka, a jednocześnie robiła milion rzeczy. Najpierw wyciągała połowę swoich ciuchów i przekładała do jakiegoś kartonu. Potem upychała resztę co została w szafie. Chwilę później wycierała kurze z tych półek co zostawiła dla mnie. A wszystko to robiła w takim tempie, że nie wiedziałam gdzie się patrzeć. Wicher dziewczyna.
- A no tak, bo ja to taka gaduła jestem, wybacz. I do tego cieszę się, ze poznałam kogoś nowego. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, bo zawsze to prowadzi do jakichś zmian w życiu.
- Być może. A teraz pozwól, że się rozpakuję.
- Pomogę ci! – odparła uradowana, że znowu może coś robić, a nie siedzieć w miejscu. I tak na przemian chodziłyśmy między szafa a moją walizką. Nie minęły 2 minuty, a ja już byłam rozpakowana.
- Oj coś mało masz tych ciuszków, kochanieńka. Trzeba będzie się wybrać na zakupy z tobą, bo widzę, że zaniedbujesz swoja garderobę.
- Dobrze, dobrze, ale to jutro, bo dziś jestem padnięta. A teraz wybacz, ale idę się myć, a potem spać. No bo w końcu jutro kolejny dzień szkoły. – powiedziałam szybko, co by mi nie przerwała.
- Oj dobrze, pozwalam. Idź już.
- Powiedz mi tylko, gdzie tutaj jest jakaś łazienka?
- Centralnie naprzeciwko naszego pokoju.
- Ah, no tak. – odpowiedziałam po czym zabrałam ręcznik, piżamę i kosmetyczkę i wyszłam z pokoju. Uff, jak dobrze chwile odpocząć od gadania, oszaleć idzie. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu oczywiście. Po wejściu do łazienki rozebrałam się szybko, ciuchy zostawiłam na kaloryferze, a sama weszłam do jednej z kabin prysznicowych. Gorący prysznic. Tego mi było trzeba po taki ciężkim dniu. Stałam tak chwile nic nie robiąc, a kolejne krople wody spływały mi po ciele. Dopiero gdy chwilę odetchnęłam, zaczęłam się myć. Po umyciu wytarłam się będąc jeszcze w kabinie a potem zawinęłam się w ręcznik i z niej wyszłam. Podeszłam do lustra. Spostrzegłam, ze nie wyglądam najlepiej. Byłam blada, twarz miałam zmęczoną, a pod oczami zaczynały się robić worki. No tak, potrzebny mi jest odpoczynek, ale to od zaraz! Rozczesałam szybko włosy a potem umyłam zęby i szybko przebrałam się w piżamę. Chwilę potem znajdowałam się już z powrotem w pokoju. Zaraz po mnie do łazienki poszła Ewelina. Ach, zapomniałam wam jej opisać. Była tak samo jak ja niewielkich rozmiarów. Miała czarne włosy do ramion i niewielkie, ale ładne, czekoladowego koloru oczy. No i jak już sami wiecie, rozbrykana z niej dziewczyna, wszędzie jej pełno. Pewnie jeszcze nie pokazała mi szczytu swoich umiejętności, więc trochę się boję. No nic, pora iść spać. Położyłam się na łóżku, otuliłam kołdrą i nie minęła chwila, gdy wpadłam w objęcia Morfeusza. Niestety sen nie był zbyt piękny. Śniło mi się dokładnie to co działo się w Bułgarii na kolonii. Pojechałam tam z koleżanką Agatą. Było nam całkiem fajnie, dopóki na horyzoncie nie pojawił się Konrad. Od razu mi się spodobał. Był taki strasznie pociągający. Zaczęłam go delikatnie podrywać. I chyba nawet zakochałam się w nim. Na jego widok czułam motylki w brzuchu, a świat wydawał się być wtedy piękniejszy. Wydawało mi się, ze on czuje to samo. No właśnie, wydawało. Po kilku dniach pobytu w Sunny Beach (tak nazywał się kurort, w którym przebywaliśmy) w polu widzenia pojawiła się jakaś piękna Rosjanka. Miała długie blond włosy, niebieskie oczy. Była szczupła i wysoka. Krótko mówiąc – ideał kobiecego piękna według wielu mężczyzn. I wtedy cały mój świat prysnął niczym bańka mydlana. Konrad kompletnie przestał zwracać na mnie uwagę, zajmował się tylko tą Sashą czy jak jej tam. On koło niej skakał, a ja czułam się wtedy jak kompletna idiotka.
---------------------------------------------------
Hej wam! Dziękuje za całe 6 komentów pod poprzednia notką ;) starałam się wziąć wasze uwagi do serca, a jaki jest efekt, to się sami przekonaliście ;) Następna notka pojawi się dopiero za jakiś tydzień, ponieważ jutro wyjeżdżam i nie wiem dokładnie kiedy wrócę ;)

sobota, 10 sierpnia 2013

5

Gdy się odwróciłam zobaczyłam całkiem obcego mi chłopaka, a przynajmniej taki mi się na początku wydawał. Lecz gdy lepiej się mu przyjrzałam wydawał mi się skądś znany. Był wysoki, miał ciemne blond i lekko potargane włosy. Ubrany był w ciemne jeansy, białą koszulkę i skórzaną kurtkę, a na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. A tak na marginesie – jaki czubek nosi okulary przeciwsłoneczne jesienią?!
- Nic ci nie jest? – spytał mnie owy chłopak.
- Yyyyy….. Nic, nic. – odpowiedziałam lekko zakłopotana i zdezorientowana. – Kim ty jesteś?
- To ty mnie nie pamiętasz? – spytał mnie jakby nie dosłyszał mojego pytania.
- To chyba logiczne, ze ciebie nie pamiętam, skoro cię pytam kim jesteś, no nie? – spytałam z ironią w głosie, po czym spojrzałam na niego i ujrzałam zawstydzenie na jego twarzy.
- Jestem Konrad, poznaliśmy się kilka lat temu na kolonii w Bułgarii.
I w tym momencie oczy mi się otworzyły, a w głowie zaświeciła przysłowiowa żarówka. No tak, jak ja mogłam o nim zapomnieć?! A raczej jak mi się to udało? Tyle czasu nie mogłam go sobie wybić z głowy, a jak już sobie wybiłam, to on znowu się zjawia z buciorami w moim życiu. Dlaczego tak bardzo chciałam o nim zapomnieć, pewnie by wszyscy chcieli wiedzieć. Otóż dlatego, że kiedyś bardzo się w nim zakochałam, a on jak gdyby nigdy nic zaczął chodzić z inną panną. To tak bardzo zabolało, że nie chciałam go już później znać. A tu masz ci los. Szkoda tylko, ze wybrał sobie tak marny moment na ponowne pojawienie się w moim życiorysie. Jakby mi mało problemów było.
- Och, no tak, już sobie przypomniałam. Aleeee… Skąd ty tu się wziąłeś?
- To chyba raczej ja powinienem o to zapytać. Całe życie mieszkam w Warszawie, za to ty deklarowałaś się, że mieszkasz gdzieś indziej. A tu nagle bęc. Idę sobie ulicą, widzę wypadek i jakąś siedzącą na chodniku dziewczynę. Nie wiem czemu, ale od razu cię poznałem.
- Jak miło. Szkoda tylko, że wybrałeś sobie tak beznadziejny moment. – Odpowiedziałam z lekką złością, ze w ogóle się pojawił, po czym wstałam i podeszłam do ratownika, który właśnie przed chwilą wraz z kolegami włożył Marcina na noszach do karetki.
- Przepraszam, czy mogłabym jechać z wami do szpitala? Jestem jego koleżanką, a niestety nie znam nikogo z jego rodziny kogo mogłabym powiadomić.
- Oczywiście. Przyda mu się po wybudzeniu ktoś bliski. Z tym, że muszę panią ostrzec – on za szybko się raczej nie obudzi. Ale dokładniej to wykażą badania w szpitalu. Chodźmy już, bo im szybciej dotrzemy na miejsce tym lepiej. – powiedział mi ratownik przy czym otworzył mi tylne drzwi i kazał usiąść. Przez tylną szybę zobaczyłam jeszcze tylko Konrada machającego do mnie ręką na pożegnanie. Chciałam mu pokazać fuck you, ale się powstrzymałam. Przez chwilę przyłapałam siebie na myśleniu o nich obu na raz – o Marcinie i Konradzie. Nie chciałabym musieć wybierać między jednym a drugim. A jak się tak przydarzy, to kogo wybiorę? Sama nie wiem... Nagle usłyszałam kolejny już dzisiejszego dnia straszny dźwięk. Odwróciłam się przodem do kabiny i machinalnie spojrzałam na respirator. Widniała na nim długa zielona i prosta kreska. Chyba każdy człowiek wie co to oznacza. Ratownicy od razu rzucili się do reanimacji Marcina, a ja przerażona usunęłam się na bok by im nie przeszkadzać. I mimo szczerej chęci by się nie rozpłakać, po raz kolejny poleciały mi łzy po policzkach. W głębi duszy modliłam się, by udało im się odratować Marcina. Przez te kilkadziesiąt minut, które się znaliśmy zdążyłam uznać go jako osobę mi bliską. Nie wiem czemu, tak po prostu. Nie chciałam stracić kolejnej osoby, która jest, albo zaczęła być dla mnie ważna. Wystarczyło mi to, że z tego świata zniknął mój ojciec i brat. Cały czas mimo łez spływających po policzkach bacznie przyglądałam się czynnościom jakie podejmowali ratownicy. Chyba ze trzy razy musieli użyć defibrylatora, by przywrócić prawidłowe bicie serca. Po chwili słuchać już było regularne pikanie a linia na ekranie respiratora zaczęła coraz mocniej drgać. Odetchnęłam z ulgą. Chwilę później znaleźliśmy się na parkingu przed szpitalem. Przed budynek od razu wybiegło dwoje lekarzy i wraz z ratownikami pędem zawieźli Marcina na ostry dyżur, a mnie kazali posiedzieć w poczekalni. Czekałam tam kilka ładnych godzin zanim ktoś do mnie podszedł i raczył mi wyjaśnić co się dzieje z Marcinem. Był to lekarz, około 40 lat, wysoki z ciemnymi lekko siwiejącymi włosami. Pędem do niego podeszłam.
- Panie doktorze, ja jestem przyjaciółką tego chłopaka, którego jakiś czas temu przywieziono z wypadku.
- Skoro jest pani tylko przyjaciółką, to pani wybaczy, ale nie mogę udzielić żadnych informacji. Czy jest tutaj ktoś z jego rodziny?
-Chyba nie. Z reszta nie wiem. Nie znam jego rodziny i nie wiedziałam kogo powiadomić. Ja też uczestniczyłam w tym wypadku, więc wydaje mi się, ze mam prawo wiedzieć co z nim. – powiedziałam lekko podenerwowana, tym, że tak mnie potraktował.
- Pani też z wypadku? To proszę ze mną, panią też musimy przebadać. Proszę za mną.
Lekko zdziwiona pomaszerowałam za doktorkiem. Najpierw zabrano mnie na prześwietlenie. Musiałam chwile poczekać na wyniki. Przez ten cały stres nawet nie poczułam kłucia i bólu w klatce piersiowej, dopiero poczułam je po otrzymaniu wyników. Okazało się, że mam złamane dwa żebra. Na szczęście nie uszkodziły mi one płuc ani innych organów. Założono mi tylko opaskę uciskającą i zabrano na dalsze badania. Na szczęście nic więcej u mnie nie wykryto. Wyszłam z Sali i od razu wpadłam na tego samego lekarza, który wcześniej do mnie przyszedł.
- Może mi teraz pan udzielić jakiś informacji? Bo strasznie się boję o Marcina. Wyjdzie z tego?
- Wyjść wyjdzie, ale nie wiadomo jak długo trzeba będzie na to czekać.
- Jak to? Co mu jest?
- Ma złamaną miednicę, pękniętą czaszkę no i połamane obie nogi. Z urazów wewnętrznych to wiemy jak na razie tylko tyle, że ma dość mocny wstrząs mózgu.

Po tym co usłyszałam zaczęłam żałować, że w ogóle zapytałam.


_________________________________
Dziś rozdział ciut dłuższy chyba niż ostatnio. Mam nadzieję, że się spodoba ;) Enjoy! ;D 

piątek, 12 lipca 2013

Hej! Od razu przepraszam za strasznie długą nieobecność, ale najpierw miałam sesję, dużo nauki, a potem... No po prostu jakoś tak wyszło, że nie było ani weny ani chęci na pisanie kolejnego rozdziału. Ale teraz wena mnie naszła, a więc zabieram się do pisania ;)
__________________________________________________________

- A tak w ogóle, to dokąd ty się wybierasz z tym bagażem? - Spytał patrząc na mnie wzrokiem wyrażającym wielką troskę, co mnie bardzo zdziwiło. Już miałam odpowiedzieć mu coś w stylu ,,A co cię to obchodzi" ale wymiękłam, Nie potrafiłam już dłużej grać przy nim chamskiej twardzielki. 
- Do internatu. - odpowiedziałam. - Nie chcę już dłużej mieszkać z matką, mam jej po dziurki w nosie. Proszę, pomóż mi to zanieść, bo ja już nie daję rady. Zaraz chyba odpadną mi obie ręce, takie to ciężkie. - Powiedziałam jednocześnie udając zmęczoną, by zachęcić go do tego, aby mnie wyręczył.
-Okej, daj mi to i chodź za mną. Zaprowadzę cię do fajnego internatu, który jest niedaleko szkoły a i nie mają tam wygórowanych cen. 
Zabrał moją torbę i ruszył, a ja za nim. Całą drogę milczeliśmy, ale w moim przekonaniu nie było to niezręczne milczenie. Idąc tak podziwiałam okolicę i myślałam tak naprawdę o wszystkim. Rozglądałam się po otaczającym nas parku. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Jak to możliwe, że przeszłam już pół parku i nie zauważyłam jakie to piękne miejsce? No cóż, jak widać pewna osoba swą obecnością przyćmiła blask tego miejsca. Zadziwiające było dla mnie to, że w dużym mieście może znajdować się tak urocze miejsce. Zazwyczaj duże miasta kojarzyły mi się z szarością i smutkiem, to miejsce natomiast w niczym mi nie przypominało takiego miasta. Było tam pełno ciepłych, jesiennych barw, a wokół panowała błoga cisza. Rozglądając się w poszukiwaniu oznak jesieni czułam jak co jakiś czas Marcin spoglądał na mnie i o dziwo wcale mnie to nie krępowało.. Od czasu do czasu i ja odwzajemniałam spojrzenie. Nie zdążyłam go tak naprawdę w ogóle poznać, miał w sobie to coś. Taki jakby magnes, który mnie do niego przyciągał. Cholera! Co się ze mną dzieje? Machnęłam ręką koło głowy tak jakbym odganiała natrętną muchę myśląc, że w ten sposób pozbędę się zarówno muchy jak i głupich myśli.
- O czym tak intensywnie myślisz? – Spytał Marcin patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Tak naprawdę to o wszystkim i o niczym. – odparłam.
-Hm… To interesujące. A powiedz mi jak wygląda to nic, o którym myślisz?
Bez chwili wahania odpowiedziałam:
- To nic ma około 160 cm wzrostu, długie, brązowe włosy i niebieskie oczy i właśnie idzie obok ciebie i mówi do ciebie. A tak poza tym, to jeszcze podziwiam piękno tego miejsca.
Marcin rozejrzał się wokół siebie z zaniepokojeniem, jakby spodziewał się, że nie mówię o sobie tylko o kimś innym.
- Zaraz, zaraz. Czy mi się wydaje, czy ty, śliczna dziewczyno, właśnie nazwałaś siebie niczym?
A ja na to zaczęłam klaskać i odpowiedziałam:
- Brawo geniuszu!
W odpowiedzi Marcin obrzucił mnie spojrzeniem pt. ,,Are you fucking kidding me?” a ja wybuchnęłam śmiechem na widok jego miny. Obraził się na mnie chyba, bo potem szliśmy już w milczeniu. Kiedy wyszliśmy już z tego parku po raz kolejny jako punkt moich zainteresowań obrałam Marcina. Przyjrzałam mu się dokładniej i stwierdziłam, że jest całkiem przystojny. Generalnie twarz miał bardzo chłopięcą, ale krótko ścięte włosy i kilkudniowy zarost dodawały mu męskości. Do tego to umięśnione ciało. Boże! Co ja znowu wygaduję? Dotknęłam czoła by sprawdzić czy przypadkiem tym razem nie mam gorączki. Ku mojemu moje czoło było chłodne. O nie, tylko nie to! Ta choroba, to chyba nie zwykła grypa, tylko – o zgrozo! – zauroczenie. Z zamyślenia wyrwał mnie straszny dźwięk. A był to pisk opon rozpędzonego samochodu. I wtedy się całkowicie ocknęłam. Zorientowałam się, że własnie weszliśmy na przejście dla pieszych, a z naszej lewej strony nadjeżdżało auto, z bardzo dużą prędkością na liczniku. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, gdy poczułam silne pchniecie na drugą stronę ulicy, a potem ogłuszający huk. Wylądowałam na chodniku i na początku nie rozumiałam co się dzieje, byłam w totalnym szoku. Kiedy już doszłam do siebie, wiedziałam co jest grane, najzwyczajniej w świecie bałam się podnieść, bo przeczuwałam, co mogę zobaczyć gdy wstanę i się odwrócę. Niestety prędzej czy później musiałam wstać, by jakiś inny samochód nie zrobił ze mnie miazgi.  Wstałam, otrzepałam się i szybko obejrzałam swoje ciało. Mnie na szczęście nic się nie stało, poza kilkoma zadrapaniami. Ale to co zobaczyłam odwracając się, przeraziło mnie. Najpierw zobaczyłam stojącego na drodze, mocno wgniecionego volkswagena golfa, a przed nim, jakieś 2 metry dalej leżał Marcin. Wyglądał strasznie. Miał twarz całą we krwi, od zapewne złamanego nosa, pełno zadrapań i co najważniejsze - nogę z otwartym złamaniem. Myślałam, że zwymiotuję, bo tyle tam było krwi. Jeszcze na dodatek spostrzegłam, że i mi z czoła leci krew. Musiałam uderzyć czołem o krawężnik.   Kierowca tego auta najwyraźniej zwiał na piechotę, gdyż nie było go nigdzie widać. Na ulicy zrobił się korek i zebrała się grupka gapiów. Któryś z gapiów uprzedził mnie i zadzwonił po pogotowie. Kilku z nich wypytywało mnie, czy dobrze się czuję, a kilku innych udzielało pierwszej pomocy Marcinowi. Widząc jego ciało pozbawione jakiegokolwiek życia, ruchu, czegokolwiek, załamałam się. Usiadłam na krawężniku i zaczęłam płakać jak male dziecko. Nagle poczułam czyjaś dłoń na swoim ramieniu. Obejrzałam się, by zobaczyć kto to do mnie podszedł. Ku mojemu zdziwieniu, był to ktoś, kogo kompletnie się nie spodziewałam.


CDN ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Hej!

Kochani, przepraszam za zwłokę z napisaniem rozdziału. Po prostu najpierw miałam dużo nauki bo była sesja i wcześniej dużo kolokwiów, a potem nawet jak już miałam wakacje, to jakaś taka zalatana byłam, że nawet nie miałam czasu, żeby coś wymyślić ;P Rozdział już jest w połowie gotowy, więc pewnie jutro wieczorem się pojawi. Jeszcze raz przepraszam ;)

środa, 22 maja 2013

3.

Weszłam do domu i się przeżegnałam. Dosłownie . Panował tam totalny syf, kiła i mogiła. A zdążyłam wczoraj posprzątać. Bałam się wejść dalej, mimo że spodziewałam się co zobaczę. Niby mieszkam tutaj od niedawna, raptem od kilku dni, jednak już mi się tu nie podoba. Nawet spakowałam już swoje rzeczy do dużej torby na wypadek gdyby zachciało mi się uciec z domu. Coś czuję, że dziś ta torba się przyda, bo miarka mojej cierpliwości powoli się zapełnia. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę salonu. Tam oprócz panującego bałaganu zobaczyłam na stole pustą butelkę po wódce i kieliszek odwrócony do góry dnem. A po lewej stronie, na kanapie leżała moja matka. Tak matka, nie mama. Bo mama, to ta co kocha i szanuje swoje dziecko, a ona nigdy taka nie była. Zawsze zależało jej tylko na pracy, nie interesowała się mna ani moim bratem. Tato się nami zajmował. Niestety z czasem taty zabrakło, a priorytety mamy pogorszyły się o 100%. Nie dość, że od 6 do 16 siedziała w pracy, to jeszcze po powrocie zawsze się upiła i resztę dnia albo ganiała mnie z nożem, albo przespała. Zdecydowanie wolałam tę drugą opcję. Kiedy w końcu zemdliło mnie od tego bałaganu i smrodu postanowiłam pójść do kuchni i spróbować zrobić w tym syfie coś do jedzenia. Ani mi się śniło sprzątać, niech sobie zyje w tym syfie. Ja mam swoje piętro i tam jest czyściutko. Gdy weszłam do kuchni na blacie ujrzałam pełną, nie otwartą butelkę wódki. Wzięłam ją do ręki. Nawet nie myślałam o tym, żeby jej spróbować, po prostu otworzyłam. Już miałam wylać ją do zlewu, gdy nagle ktoś od tyłu chwycił mnie za nadgarstek. To była ona.
- Nawet nie próbuj tego robić, bo pożałujesz! - powiedziała z zaciśniętymi zębami.
- A owszem spróbuję.- odpowiedziałam po czym po krótkim siłowaniu się z nią wylałam całą zawartość butelki do zlewu.
- Jak śmiesz! - wykrzyknęła po czym wyrwała mi pustą butelkę z dłoni i zamachnęła się tak jakby chciała uderzyć mnie nią w głowę. Na szczęście zrobiłam unik. Zamiast tego jednak uderzyła mnie w twarz, a później zaaczęła gonic po domu trzymając butelkę uniesiona w górze wykrzykując: ,,Ty szmato mała, jak śmiesz wylewać moją wódkę!". Na szczęście byłam od niej szybsza i zdążyłam umknąć do pokoju i zamknąć za sobą drzwi na klucz.
- Miarka się przebrała. - powiedziałam do siebie w myślach, po czym zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam na balkon. Po resztę rzeczy wrócę później z obstawą. Najpierw zrzuciłam z niego torbę, a potem sama przeszłam przez poręcz i zeskoczyłam. Robiłam to już wiele razy, więc nic mi się nie stało. Co dalej? Pójdę przed siebie. Daleko iść nie muszę, bo znam swoja matkę i wiem, że na pewno nie będzie mnie szukała. Pierwsze co przyszło mi na myśl to był internat. I to chyba był dobry pomysł. Miałam zapakowane w portwflu swoje oszczędności - łącznie jakieś 1000, a do tego co miesiąc dostawałam rentę po tacie. To powinno mi wystarczyć. Wystarczyło tylko założyć nowe konto i wysłać zawiadomienie do ZUS-u o zmianie konta.
Idąc tak przez miasto z torbą na ramieniu myślałam o swoim dotychczasowym życiu i zastanawiałam się, co mnie tchnęło do tego, żeby uciec z domu. Nigdy wcześniej bym się na coś takiego nie odważyła. Mam nadzieję, że to nie dzięki dzisiejszej w sytuacji w szkole tak mi się odmieniło. Nie chcę nic zawdzięczać Ewie i jej bandzie.
Zaczął padać deszcz, niech to szlag. Przyspieszyłam kroku gdyż już dokładnie wiedziałam dokąd zmierzam. Niestety przez ciężar mojej torby szybko się zmęczyłam, więc postanowiłam usiąść na najbliższej ławce. Miałam generalnie gdzieś, to że padał deszcz, bo i tak już byłam całkiem przemoknięta. Usiadłam i odchyliłam głowę do tyłu tak, że krople deszczu spadały mi na policzki. sprawiało mi to sporą ulgę, gdyż lewy policzek piekł mnie strasznie po uderzeniu. Miałam nadzieję tylko, że nie jest zbyt czerwony, bo wtedy będę wyglądała jak pajac. Siedziałam tak do momentu, aż ścierpła mi szyja. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam, że na przeciwko mnie siedział jakiś chłopak i perfidnie się na mnie gapił. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to m.in. on był świadkiem mojego dzisiejszego upadku i to on się ze mnie śmiał. Zawstydzona wstałam szybko, wzięłam torbę i ruszyłam w stronę internatu.
- Zaczekaj! - wołał za mną na marne, gdyż nawet nie myślałam o tym, żeby się zatrzymać. Wręcz przeciwnie - zaczęłam biec. Niestety chłopak okazał się być szybszy ode mnie. wyprzedził mnie i stanął mi na drodze. Dopiero wtedy się zatrzymałam i miałam okazję mu się przyjrzeć. Muszę przyznać, że wyglądał naprawdę dobrze. Miał krótkie ciemne włosy, czekoladowe oczy, trzydniowy zarost i ładny uśmiech. Ubrany był zwyczajnie: ciemne jeansy, czarna bluza z kapturem i full cap na głowie. Wbrew własnej woli, ale jednak musiałam stwierdzić, ze był przystojny.
- Czego chcesz? - spytałam w miarę opanowanym tonem, choć tak naprawdę byłam na niego zła, ze zabiera mi mój cenny czas.
- Chciałem tylko przeprosić cię za wczoraj. Powinienem był ci pomóc, a nie się z ciebie naśmiewać. Przepraszam. - powiedział jednym tchem z autentyczną skruchą.
- Zdążyłam już o tym zapomnieć. - powiedziałam chcąc go uspokoić a jednocześnie nie być zbyt miłą.
- A tak w ogóle to jestem Marcin. - powiedział wyciągając jednocześnie dłoń w moją stronę.
- Julita - przedstawiłam się od niechcenia i uścisnęłam mu dłoń.

poniedziałek, 20 maja 2013

2.

Jula:
Uff, jak dobrze, że matematyka się już skończyła. Strasznie męcząca jest ta Ewa. Cały czas gada. Jak taka katarynka, buzia jej się nie zamyka. Niby nie wydawała się taka zła, ale mimo wszystko drażniła mnie. Po tej całej męczarni zgarnęłam tylko książki pod pachę, nawet nie włożyłam ich do plecaka, tylko szybko stamtąd wybiegłam. Niestety nie mogło się obyć bez żadnej wpadki. Gdy tylko wybiegłam z klasy wpadłam na jakiegoś kolesia. To jeszcze nic, chcąc go wyminąć potknęłam się o jego nogę i gruchnęłam jak długa razem z tymi książkami. A koledzy wokół mnie zaczęli się śmiać. No ładnie, jestem tutaj jeden dzień i już wyrobili sobie o mnie opinie - fajtłapa. Wszystko było by okej gdyby nie tekst jednego z nich:
- Ej ty! Niezdara! Weź ty opanuj te swoje protezy bo ludzi pozabijasz! - wykrzyknął z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy.
Podniosłam się i już miałam stamtąd wiać, gdy zobaczyłam, że do tego samego chłopaka, który przed chwilą mnie wyzwał, podeszła Ewa i zaczęli się obściskiwać.
- Ta niezdara od kilku chwil ratuje tyłek twojej dziewczynie, kretynie. - odparłam. Nie mogłam się powstrzymać i pokazałam mu fuck'a. Już odwróciłam się w stronę schodów, gdy ktoś gwałtownie złapał mnie za ramie i odwrócił z powrotem w stronę korytarza. To była Ewa.
- Tak się odzywasz do mojego chłopaka?
- A co, nie wolno? To że to twój chłopak to nie znaczy, że mogę mu pozwolić traktować mnie jak śmiecia. Nie dam się tak łatwo. - odpowiedziałam po czym znowu odwróciłam się w stronę schodów i zaczęłam z nich schodzić, lecz ona mnie zatrzymała.
- Nie tak szybko, nie skończyłam z tobą.
- Ale ja skończyłam. Do wiedzenia jaśnie pani. - po czym zdjęłam jej dłoń z mojego ramienia z grymasem na twarzy i ruszyłam do wyjścia.
- Jeszcze się z tobą policzę! - wykrzyknęła do mnie na pożegnanie. Ach jak miło!
Po raz kolejny przekonałam się jacy ludzie potrafią być fałszywi. Najpierw słodkopierdzący, a jak przyjdzie co do czego, to chcą się z tobą policzyć. Kolejny powód do tego, by nienawidzić świata.
_______________________________________________________________________

Ewa:
Wreszcie koniec tej katorgi, zadzwonił dzwonek. Nie wiadomo czemu Julita pędem wybiegła z klasy. Ciekawe gdzie jej się tak spieszy? Spakowałam się i niespiesznie wyszłam z klasy. Na korytarzu czekał na mnie Tomek, mój chłopak. Byłam tak zamroczona jego obecnością, ze nie zauważyłam, co się działo kilkadziesiąt centymetrów dalej. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Julita podnosi się z podłogi i zbiera książki. Tomek coś do niej powiedział, ale puściłam to mimo uszu. Już chciałam podejść do niej i jej pomoc kiedy to ona odezwała się do mojego chłopaka. ,, Ta niezdara od kilku chwil ratuje tyłek twojej dziewczynie, KRETYNIE." Początek mnie nie zainteresował, wkurzyłam się za to mocno o tego ,,Kretyna". To że mi pomaga nie uprawnia jej do wyzywania mojego chłopaka, bo ten jej coś tam powiedział! Wkurzyłam się na nią trochę. Nagadałam jej parę słów, miejmy nadzieję, ze weźmie to sobie do serca. Bo inaczej nie będzie miło.
_____________________________________________________________________

Jula:
Pewnie wszyscy myślą, że bardzo poruszyła mnie ta sytuacja. Szczerze? Nie przejęłam się tym. Miałam większe problemy na głowie niż jakichś durnowatych szczeniaków. Niby byli w moim wieku, ale zachowywali się co najmniej jak jacyś gimbazjaliści. A Ewa to już w ogóle. Wkurzać się o to, że powiedziałam jedno niemiłe słowo o jej chłopaku? Bezsens. Do domu miałam niedaleko, więc postanowiłam wracać pieszo. Po jakichś 20 minutach byłam już przed drzwiami domu. Teraz dopiero zacznie się piekło, jak każdego dnia.

wtorek, 30 kwietnia 2013

1.


JULITA:
01.09 - witaj nowa, warszawska szkoło. Czas zacząć tutaj naukę do matury. Sama matura jakoś specjalnie mnie nie przerażała. Gorzej było z przeprowadzką i zmianą środowiska. To była jakaś masakra. Wszystko naokoło było nowe, kompletnie obce. Nie mogłam się do tego przyzwyczaić  I do tego nowa klasa. Przed wejściem do klasy nikt nie zwracał na mnie uwagi. Gdy już do niej weszliśmy i ja usiadłam w ostatniej ławce, też nikt nawet mnie nie zauważył. Super. 
- Witam wszystkich! MY siebie znamy, wy siebie nawzajem mniej więcej też. Za to jest jedna nowa osoba w naszej klasie, którą dzisiaj własnie poznacie. Julito, podejdź tu na środek. 
- O nie tylko nie to. - pomyślałam, ale mimo wszystko niechętnie podeszłam.
- Przedstaw się nam.
-Cześć. Mam na imię Julita, tak jak wy mam 18 lat i od dziś będę chodziła z wami do klasy. - wybąkałam.
Reakcja klasy była zróżnicowana. Jedni byli zszokowani moja obecnością i szeptali między sobą a inni przyjaźnie się uśmiechali. Coś jednak mi mówiło, ze te uśmiechy są fałszywe. Ale jedna dziewczyna z tej klasy patrzyła się na mnie jakoś tak dziwnie, jakby trochę z pogardą. Miała długie, brązowe włosy i dość ładną twarz z dużymi, zielonymi oczami po środku. Jakaś taka nieprzyjemna mi się wydawała. Zbyt pewna siebie jak dla mnie. Usiadłam na swoje miejsce kiedy nauczyciel zaczął mówić coś o zmianie wyglądu lekcji.
- Od teraz będziecie podzieleni w pary, w których będziecie pracować aż do matury, ale nie będą to pary, takie jak teraz siedzicie. Każdy słaby uczeń będzie w parze z lepszym.
I tak zaczął dobierać nas w pary. No super, jeszcze nikogo tu nie znam a już z kimś mam pracować  I tak wymieniał: Kasia z Anią, Marcin z Damianem itd. itd. Aż w końcu usłyszałam swoje imię. Miałam być w parze z Ewą. Na początku pomyślałam ,,O, fajnie że z jakaś dziewczyną”, ale kiedy zobaczyłam co to za dziewczyna, trochę podskoczyło mi ciśnienie. Była to bowiem ta sama, która przedtem się tak na mnie głupio gapiła.
- Cześć  – powiedziała z lekko udawanym uśmiechem po czym wyciągnęła rękę w moja stronę – Jestem Ewa.
- Cześć. Julita. – Wydukałam ściskając jej dłoń.
- Cieszę się, że będziemy razem pracować  bo wiesz ja nie jestem za dobra w te klocki. Mam nadzieję, że czegoś mnie nauczysz.
- ,,No tak, nie dość  że lalunia, to jeszcze nienauczona.” – pomyślałam, ale nie traciłam nadziei, że może coś tam umie z tej matematyki.
Zaczęłyśmy liczyć zadane przez nauczyciela zadania. Była trochę tempa z matmy, ale jakoś udawało nam się wspólnymi siłami wykonać polecenia. Może i mogło jej się wydawać  ze ją polubiłam, ale tak nie było. Wkurzało mnie jej cwaniactwo i pewność siebie oraz to, że co chwila żartuje, jakby było z czego. Zamiast się wygłupiać mogłaby się w końcu wziąć za naukę. Mam nadzieję, ze szybko załapie wszystko to co jej tłumaczę, bo nie lubię się powtarzać.  

Ewa:
No tak, przydzielili mnie do tej nowej. Jak jej tam było? Aaa, Julita. Swoja drogą straszne imię. Brzmi prawie jak jelita. No ale nie ważne, imienia się nie wybiera samemu. Podeszłam do niej z nadzieją, że będzie nam się dobrze razem pracowało, bo sama nie jestem zbyt dobra z matematyki, chciałabym, aby ona czegoś mnie nauczyła. W końcu jakoś trzeba zdać tą maturę, no nie? Zaczęłyśmy razem liczyć zadania, a w zasadzie to ona liczyła, ja śledziłam co ona robi, słuchałam jej i próbowałam chłonąć to wszystko jak gąbka, a czy wchłonęłam, to się okaże dopiero później. Co do samej Julity, wydawała się taka jakaś strasznie podenerwowana, bywała trochę niemiła. Nie wiem dlaczego, czy ja jej coś zrobiłam? Chyba nie. A tak w ogóle to jestem ciekawa, dlaczego tak na ostatnią chwilę się przeniosła. Czy coś się stało? A może wydalili ją z tamtej szkoły? Póki co nie mam pojęcia, ale już moja w tym głowa, żeby odkryć jej tajemnice. No co, w końcu jak mam z kimś pracować przez cały rok szkolny to chyba powinnam coś o niej wiedzieć  no nie? A ona raczej skłonna do zwierzeń nie była. Zapytałam ją wprost:
- Dlaczego dopiero teraz przeniosłaś się tutaj? Co w ogóle cię sprowadza do Warszawy?
- Nie twoja sprawa. – Odpowiedziała zgryźliwie. Zachowywała się, mimo młodego wieku, jak zgorzkniała staruszka. Odniosłam wrażenie, że cały świat darzy nienawiścią. Tylko dlaczego? 

sobota, 27 kwietnia 2013

Prolog

29 sierpień - dzień wielkich zmian. Ha! Jak to fajnie brzmi! Ale w rzeczywistości nie było tak fajnie. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że pogoda była kompletnie do dupy - padał deszcz i było zaledwie 15 stopni. Po drugie tego dnia wróciły wszystkie bolesne wspomnienia, o których tak bardzo chciałam zapomnieć. I jeszcze do tego przy pakowaniu rzeczy w ręce wpadło mi zdjęcie sprzed kilku ładnych lat. Na tym zdjęciu była cała moja rodzina: kilkuletnia ja, mój starszy brat i wtedy jeszcze oboje rodzice. W tym momencie pomyślałam, że jeszcze przed wyjazdem powinnam wybrać się w jedno miejsce. I tak też zrobiłam. Ubrałam cienką kurtkę, adidasy i zarzuciłam kaptur na głowę i wyszłam z domu bez słowa. Szłam tak już dobrych kilka minut, gdy zorientowałam się, że cały czas trzymam w dłoni to zdjęcie. W końcu dotarłam na upragnione miejsce - cmentarz, a dokładniej przed duży, grafitowy grobowiec, gdzie poza moimi babciami i dziadkami pochowani byli również mój ojciec i brat.Jak to się stało, że nie żyją? Zginęli w wypadku samochodowym. Tak po prostu. Do dziś mam żal do Boga, że akurat ich zabrał te 4 lata temu z tego świata. Tata kochał mnie najbardziej na świecie, za to z bratem ,,nienawidziliśmy się z całego serca". A teraz tak cholernie za nim tęsknię. Przyklęknęłam na chwilkę, włożyłam zdjęcie pod doniczkę z kwiatami i poszłam w stronę domu, by wziąć stamtąd swoje rzeczy i ruszyć w świat, a dokładniej do Warszawy.
_____________________________________________
PS. Mam nadzieję, ze domyslacie się, która z głównych bohaterek jest tutaj narratorem :P

piątek, 26 kwietnia 2013

O mnie i Bohaterowie.

Hej. Mam na imię Marta i na tym blogu będę pisała opowiadanie. Mam nadzieję, ze się wam spodoba ;)

Bohaterki:

Julita - cicha, spokojna, ale doświadczona przez los dziewczyna. Nie wierzy w miłość  Jej jedynym przyjacielem jest jej kot Syriusz. 

Ewa - Bomba atomowa - dosłownie. Żywa, energiczna, wesoła,  ale także wybuchowa i czasem wredna. Nie daj Boże zajść jej za skórę. Jest tzw. szkolną gwiazdą.

Resztę bohaterów (tych drugoplanowych) poznacie w trakcie czytania opowiadania ;)

Jeśli przeczytasz, proszę - pozostaw po sobie komentarz ;)